Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po fakcie ukazania się poprawionej edycji _Władcy Pierścieni_ (o której piszę w sąsiednim tekście), a już na rynku pojawiło się wydanie konkurencyjne, przygotowane przez poznańskie Wydawnictwo Zysk i S-ka. Format, oprawa graficzna i ilustratorska, a także krój pisma (wszystko wzorowane na oryginalnych edycjach HarperCollins), mają za zadanie przekonać czytelnika że oto mamy nareszcie prawdziwe i pełnowartościowe wydanie _Władcy_, zaś poprzednie próby to zaledwie nędzne podróbki. Niestety, wbrew wysiłkom wydawnictwa jest dokładnie odwrotnie. Autorem całkiem nowego tłumaczenia jest Jerzy Łoziński. Jako że nie znam tego pana, trudno mi jest wypowiadać się na temat jego zdolności translatorskich. Jedno wiem na pewno: już po ukazaniu się pierwszego tomu (wydawnictwo powzięło bowiem taktykę rzucania na rynek części po kolei miast od razu całości) mogę powiedzieć że JRRT ma prawo przewrócić się w grobie.
Powiem krótko i zwięźle: robota została kompletnie i dokumentnie spartaczona. Słusznie powiada się że "ex nominibus translatorem" (*) :), a tu co mamy? Tłumacz oczywiście chciał dobrze, pragnął przybliżyć realia książki biednemu polskiemu czytelnikowi. Niestety, z efektu nie można się nawet pośmiać. TO JEST TRAGICZNE. Główny bohater nazywa się Frodo Bagosz (sic; Baggins w oryg.) i mieszka... no cóż, w Bagoszowie (Bag End), który jego wuj Bilbo sprzedaje dnia pewnego swoim krewnym, Bagoszom z Sakowa (Sackville; poza tym w oryginale nie jest to nazwa miejscowości, lecz nazwisko rodowe).
Po drodze do Rivendell spotyka Łazika (Strider) - co wprawdzie jest w miarę poprawne, ale brzmi trochę banalnie w porównaniu z Obieżyświatem Skibniewskiej. Łazik/Obieżyświat opowiada po drodze hobbitom znaną skądinąd opowieść o Berenie i (uwaga!) Lutien (sic), córce Tingola (znowu sic). Przy okazji wspomina jeszcze o Elrondzie z jakiegoś Tajaru. Dopiero spojrzenie do oryginału rozwiązało zagadkę: chodziło o Rivendell. Nie pojmuję jednak jakim cudem "jar" może być rodzaju żeńskiego. A może mianownik brzmi "ta jara"? (jara, przypominam, będąca starym prasłowiańskim słowem na dolinę przeciętą rzeką :-)). Doszedłem jeszcze do miejsca gdzie z Lorien zrobiono "Lorię" i nie wytrzymałem dłużej. Tylko przebywanie w tzw. miejscu publicznym (księgarnia) powstrzymało mnie przed podarciem tomu na kawałki.
Nie chcę się już rozpisywać nad tym jak w imię bezsensownego dogadzania czytelnikowi pogwałcono prawidła języków quenya i sindarin (np. w/w "Tingol"), ukochanej kreacji JRRT, bo to i tak nikogo nie obchodzi, a najmniej panów z Zyska (cóż za adekwatna nazwa!), którzy patrzą na świat poprzez pryzmat zdobytych (czyt. zrobionych w balona) czytelników. Powiem jedno: jeśli kochasz Tolkiena i chcesz go czytać po polsku, NIE KUPUJ wydania Zyska. Stracisz 16,50 zł na pierwszy tom, i Bóg wie ile na następne. A jeśli zechcesz kiedyś czytać oryginał, nie połapiesz się co jest czym.
Na koniec pytanie: czy firma Zysk posiada stronę WWW lub adres e-mailowy? Mam zamiar złożyć formalny protest w sprawie wypuszczenia tego gniota, a nawet, jeśli zajdzie potrzeba, pisać do HarperCollins w sprawie pogwałcenia praw autorskich (zmiana pisowni imion nieumotywowana względami obcego języka).
(*) "ex nominibus translatorem" - "po nazwach tlumacza" (poznać)
Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1996.11.18.