Telekomunikacja Polska S.A. Łódź

Akademicki Klub Górski w Łodzi


Makar - zdjęcie z 'epoki' Andrzej Jacek Makarczuk

Zerwa

(opowiadanie napisane w 1981 roku)



Nigdy chyba na serio nie rozważany projekt doczekał się próby realizacji. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, stoję przy Turnicy sto pięćdziesiąt metrów nad podstawą ściany i obserwuję Maria pokonującego trawersem w prawo pionową ściankę. Z dołu wygląda to trudno a asekuracja jest wręcz iluzoryczna. Jestem coraz bardziej zaniepokojony, równowagę ducha przywraca mi dopiero rzut oka na haki stanowiskowe. Co jak co ale stanowiska to ja lubię solidne. Czasami nawet moi partnerzy marudzą, że tak długo się guzdrzę ale ja swoje wiem i już.

Pogoda dzisiaj kiepska, wyraźne obniżenie ciśnienia odbija się jak zwykle na moim samopoczuciu, i tak już nieszczególnym. Ta cholerna Ściana zawsze chwyta mnie za gardło. Zawsze nim jej dotknę, muszę postawić kupkę-nerwówkę, nawet jeśli nie jadłem śniadania.

Wybrana przez nas droga powstała w 77 roku, oceniono ją na VI-, 2 miejsca A0, a my chcemy przejść ją klasycznie. Obiektywna ocena naszych umiejętności prowadzi do wniosku że jest to możliwe. Jednakże strach powstał w mroku pradziejów życia, a intelekt stosunkowo niedawno i wiadomo co jest silniejsze.

Gdy za Mariuszem pokonuję ów trawers wraca mi, ostatnio zachwiany, szacunek dla starych mistrzów. Ocenili to na VI i rzeczywiście jest trudno, a wyżej ma być jeszcze trudniej. Gdy docieram do stanowiska w małym zacięciu mam chyba szacunek na twarzy - mało co się nie zwaliłem. No tak, ale koronkowa wspinaczka to domena mojego partnera. Może jak mu tak dobrze idzie to poprowadzi i ten wyciąg? Albo nie - na mnie wypadnie wtedy ścianka z jedynkami, a tej boję się jak ognia. Paskudne miejsce - oślizgłe i pionowe, zielone lustro tektoniczne. Nie mamy jednak wyboru - jest najsłabszym punktem strefy przewieszonej. Tym razem jednak los odwdzięczył mi się za przegrane z Mariem trudne wyciągi na innych drogach. Dziś ja mogę powiedzieć. "podstawa to dobrze wylosować", bowiem na mojego partnera wypadła większość trudnych miejsc i odcinków.

Trzy wyciągi wyżej, nad bazą wysuniętą i ścianką z jedynkami, z nieba widocznego tylko w połowie, zaczyna siąpić. Mario stoi na wąskiej półce, ja zacząłem już wyciąg. Boję się jak cholera, jeżeli pójdziemy dalej, mogą być problemy z wycofem, no i trudności po opadzie rosną. Prowadzimy dyskusję rozdzieleni dziesięcioma metrami powietrza. Jak było do przewidzenia żaden z nas nie ma ochoty na zjazdy, więc idę dalej. To jest jednak trudny wyciąg, zestaw zacięć, siłowy okapik, pionowa ścianka zakończona przewieszką i już stanowisko. Tu zaczyna się terra incognita ale prowadzi Mariusz, a ja mam spokój. Nawet przestało padać. Teren wygląda trudno, całkiem pionowe płyty, które trzeba pokonać trawersem w lewo aby dostać się do nieco przewieszonego zacięcia i nim w górę pod dach. W opisie aż roi się od groźnie wyglądających plusów przy rzymskich piątkach. Mario jest dziś w formie i pokrzykując coś o miseczkach (genialne!) sprawnie dociera na kolejne miejsce do stania. Niebo ściemnia się, więc błyskawicznie likwiduję auto i zaczynam się wspinać. Nie zdążam jednak na bezpieczne, bo zasłonięte okapem stanowisko. Zgodnie z ponurymi przewidywaniami pogoda gwałtownie się załamała. Opad jest taki, jak tylko w górach się zdarza, jakby ktoś wiadrami wodę wylewał. Bez trudu znalazłem niewielki okapik i skuliłem się pod nim aby nie zmoknąć. Jednocześnie chce mi się śmiać i płakać. Mamy szczęście w nieszczęściu. Gdyby deszcz złapał nas gdziekolwiek indziej, przemoklibyśmy do suchej nitki. Ale to jedyna pociecha, cała reszta jest do dupy łącznie z moim samopoczuciem.

Wykorzystując przerwę w opadzie docieram do Maria, wlewając sobie po drodze wodę do rękawów z tych jego genialnych miseczek. Gdy usłyszałem kilka kolejnych "genialne" od razu mi się poprawiło. Rzeczywiście sceneria jest niesamowita. Staw zniknął, góry zniknęły, wszędzie widać tylko białe, gęste mleko. Istniejemy tylko my i kawałek ściany.

Mariusz popędza mnie, musimy zdążyć przed kolejnym opadem. Zakładam więc anorak i biorę sprzęt. Jestem nieco zdenerwowany. Muszę wyjść z bezpiecznego stanowiska w lewo i w pełnej ekspozycji pokonać miejsce VI-. Ale zaczyna mi żreć, mokra, ociekająca wodą skała mi nie przeszkadza, a pod sobą zamiast powietrza mam chmurę. Trudności, wbrew opisowi, są umiarkowane i znalazłem nawet okapik nad kolejnym stanowiskiem.

Zdążyliśmy tylko wyjść ze ściany i rozpętała się górska burza. Istne piekło - czekałem tylko kiedy nam przyłoży, jak nie piorunem to kamieniem. Ale nawet brak parasolki w plecaku nie zepsuł mi humoru.

Gdy spojrzałem na ścianę z progu stawu, nie mogłem uwierzyć że tamtędy można klasycznie, że tamtędy w ogóle można przy zdrowych zmysłach. Ale pójdę tam jeszcze.

Jesień 1981

To opowiadanko powstało pod silnym wrażeniem wywołanym klasycznym przejściem drogi "Salon Niezależnych" na Kazalnicy Mięguszowieckiej, drogi uznawanej wówczas za ekstremalną. Obecnie jest to standard, aczkolwiek w dobie spitów i ringów rzadko robiony.

Andrzej Jacek Makarczuk

Drogę tę przeszli jako pierwsi Zbigniew Czyżewski i Jacek Jasiński 3.07.1977 (schemat: "Taternik" 1/78 s. 32).
Obecnie jest znana pod nazwą "Warianty Małolata" i ma wycenę VI+ lub więcej.

T.P.


Akademicki Klub Górski w Łodzi - Strona Domowa

Do strony głównej (Main page)


Uwagi dotyczące Strony AKG Łódź prosimy kierować do:
Tomek Papszun.

Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1998.07.10.