Piękna ta BEZINGA, tylko cholernie bolą mnie zęby, to pewnie efekt nadrabiania niedoboru cierpliwości szczękościskiem w trakcie podróży przez jakże "egzotyczny" kraj, pełen "życzliwych" urzędników. Wkrótce obiłem sobie podbródek, gdy opadając moja szczęka uderzyła o lodowiec schodzący z dwu-i-pół kilometrowej północnej ściany MIŻYRGI i DYCH-TAU'a. Patrząc na współtowarzyszy (-szki) zaobserwowałem ten sam objaw, a nie wszyscy, tak jak ja, pierwszy raz byli na KAUKAZIE.
Napotkany Szkot, spożywając z nami posiłek, w przypływie szaleństwa częstuje maślanymi ciasteczkami (chyba kończyły się ich zapasy, bo po ostatnim ciastku dał się słyszeć szelest folii wywołany drżeniem rąk wyspiarza). Wspólna wymiana poglądów pozwoliła negatywnie ocenić żarełko w bazie i pozytywnie wyczyny Bevis'a i Butt-Head'a. Jeszcze tego samego dnia mogliśmy przetestować nasze ubrania jeśli chodzi o ich wodoodporność, jak się potem okazało w tej dolinie zawsze "dupiło" mniej więcej w godzinach od 16:00 do 18:00.
Sielanka, obóz rozbiliśmy pod niemalże stumetrowym, przewieszonym urwiskiem, a nasze namioty niczym grzbiety wielorybów wyłoniły się z zielonej trawy obmywanej płytkimi strumyczkami. Aleśmy wykosili....., nie, nic trudnego, ale za to wszyscy członkowie wyprawy weszli na PIK BRNO. Przecież nie zawsze trzeba wspinać się tam, gdzie najtrudniej, niemniej byliśmy już pewni, że stać nas na coś więcej. Znowu wyszliśmy się trochę "poklajbować", tym razem jednak nie wszyscy. Miało być pięknie, 6 wyciągów lodu 60 stopni, 2-3 wyciągi skalne do szczytu, a co było: lód przykryty grubą warstwą śniegu. Choć po 4 wyciągach ciągnęliśmy nasze języki za sobą, pełni zapału chcieliśmy iść dalej, ale cóż, kiedy zagraniczna część zespołu (Ukrainiec i Białorusin) zaczęli trząść portkami, bo stracili z oczu szczyt, a ja prawdę mówiąc traciłem z oczu dłoń, gdy wyciągnąłem rękę. Wycofaliśmy się w gęstej mgle i padającym śniegu, właściwie po lodowych trudnościach drogi, zatem nawet rytualna defekacja pod ścianą nie przyniosła nam szczęścia.
Ostatni dzień w chiżynie (taki mały domek w górach) wszyscy spędzili w pozycjach skałkowych, leżąc na karimatach, i przerywając to niekiedy krótkimi spacerami. Podczas jednego próbowałem żywcowego przejścia grani ARCHIMEDY, ale po ok. 40 metrach wycofałem się, stwierdziwszy, że moje buty to nie opony Dunlop, które trzymają się mokrej i śliskiej nawierzchni. Zmieniłem front, wspinając się (też bez liny) ok. 50 m w 45-stopniowym lodzie podszedłem pod główne spiętrzenie (85-95 stopni) ARBUZA, czyli icefall'u spadającego z ARCHIMEDY. Zmiękła mi rura, a stale spadające kamienie (nie miałem kasku) poganiały mnie do powrotu, na szczęście nic mnie nie trafiło.
Stoję naprzeciwko wielkiej ściany BEZINGI, niestety widzę tylko jej górne partie, bo ciężki plecak powoduje nienaturalne, łukowate wygięcie mego organizmu do tyłu. Docierając do AWSTRIJSKICH NOCZIOWEK czuję się jakbym już nie żył, ale posiłek i napoje po raz pierwszy całkowicie przekonują mnie o tym, że pomagają podtrzymywać egzystencję żywych istot. Rano wychodzimy w góry.
Przez lodowiec prowadził nas Pasza, a "błyskawiczne" (3 h) pokonanie labiryntu szczelin będę długo pamiętał. Następnego dnia drugi zespół prowadzony przez Iwana błądził godzinę. Już tylko w swojskim, narodowym gronie stanęliśmy pod płn-zach. ścianą SEŁŁY. Zespół piątkowy nie należy do szybkich, a w dodatku 2 osoby po raz pierwszy wspinały się z dolną asekuracją i do tego w lodzie. Droga przyjemna, aczkolwiek brak czystego lodu, znowu śnieg. Wracając ze szczytu tą samą drogą w wyniku zamieszania na stanowisku zjazdowym obserwujemy jak nasza lina niczym żmijka wykonuje szybkie ruchy w kierunku podstawy ściany... Pechuńcio (jakby to ujął mój tatrzański instruktor). Ostatni wyciąg w dół wszyscy koszą solo, by w jego końcowej części przejść jakże finezyjnie w dupozjazd. Tym razem udało się wejść i wrócić nam, a także drugiej grupie międzynarodowej: (Białorusin, Białorusinka, Ukrainiec i dwóch Polaków), która wspinała się na szczyt, podczas gdy ja leżałem w namiocie ochoczo przyjmując wszelkie przejawy troski o moją osobę, zniewoloną chwilową utratą wzroku ( na SIELLE nie miałem okularów lodowych).
No to teraz już tylko załoić ELBRUS i do domu. Nie nocowaliśmy w PRIJUCIE, ale w beczkach po nafcie, które tworzą BAZĘ LODOWĄ położoną 320 metrów niżej od PRIJUTA. Samo zdobycie tego szczytu nie jest może niczym wielkim, ale to że Marysia (pierwsza na szczycie) zeszła do LODOWEJ. BAZY z ELBRUSA w ok. 1h (1800 m) i to, że Jarek wszedł na oba wierzchołki, a reszta z nas wspięła się na szczyt, będąc pierwszy raz w tak dużych górach, chyba warte jest odnotowania. Cały wyjazd miał kilka niedociągnięć, których nie można uniknąć działając na terenie kraju, do którego KAUKAZ należy, jednak ogólnie rzecz biorąc wyprawa udana i dająca posmak dużych gór.
Na koniec chciałbym gorąco podziękować Sławkowi Omańskiemu z Kielc za użyczenie raków i dziabek; Piotrowi Pustelnikowi, prezesowi AKG-Łódź, który bezproblemowo zgodził się pożyczyć mi z klubowej kasy pieniądze na wyjazd. Pragnąłbym również podziękować w imieniu całego składu wyprawy wszystkim pozostałym ludziom dobrej woli, którzy w jakikolwiek sposób pomogli doprowadzić ten wyjazd do skutku, dzięki czemu mogliśmy dokonać wejść wymienionych poniżej.
Sebastian Darmach
Szchara (5201 m - drugi szczyt Kaukazu) - pn-wsch. filar
Fot.: S. Darmach w sierpniu 1994 r.
Wyprawę na KAUKAZ w dolinę BEZINGA i na ELBRUS zorganizowaliśmy własnym sumptem, korzystając ze znajomości z alpinistami z Grodna (zresztą był to już czwarty, podobny, choć trochę poważniejszy wyjazd). Uczestnikami byli studenci: czterej członkowie AKADEMICKIEGO KLUBU GÓRSKIEGO z ŁODZI i cztery osoby nie zrzeszone z pewnym doświadczeniem wysokogórskim. Z Polski zabraliśmy ze sobą ok. 60 kg jedzenia lepszego sortu, 12 kg gazu (zużyliśmy 9 kg korzystając z palników Epi- gaz), lekarstwa, sprzęt wspinaczkowy i biwakowy. Nasi wschodni znajomi zorganizowali jedzenie bazowe, przejazdy na terenie WNP oraz "Permit visa w góry". Pozwolenie na pobyt w górach w strefie przygranicznej kosztowało nas jednak dodatkowe 150 US dolarów na rzecz "wojskowo-urzędniczej mafii" i dwa dni opóźnienia w NALCZIKU. Przygody z miejscowymi zaczęły się już jednak w pociągu z MIŃSKA, gdzie przez 20 godzin podróżowaliśmy na podwójnie zajętych miejscach sypialnych. Do ALP-ŁAGIERA BEZINGA 500 kg bagażu i nasze skromne osoby dowiózł ciężarówką przyjaźnie nastawiony Kabardyniec, który w NALCZIKU użyczył nam swój dom na nieprzewidziany nocleg.
W czasie następnych trzech tygodni żyliśmy tylko górami, które przedstawiały się nam jak "małe Himalaje". Odwiedziliśmy cztery oddzielne doliny: okolicę płn. ściany DYCH-TAU'a, dolinę UKIU, wschodnią część BEZINSKIEJ STIENY i PRIELBRUSIE. Uczestnicy wyprawy podjęli siedem prób wejść szczytowych, z których sześć zakończyło się zdobyciem upragnionego wierzchołka i szczęśliwym powrotem do bazy. Przejścia, jakie udało nam się zrobić nie są może najwyższej marki, ale trzeba wziąć pod uwagę małe doświadczenie we wspinaczce zimowej uczestników wyprawy, oraz nie najlepsze w tym roku warunki pogodowe i lodowe na KAUKAZIE. Wejście na ELBRUS udało się tylko dlatego, że wstrzeliliśmy się w piętnastogodzinny okres lepszej pogody (przez prawie cały tydzień pod ELBRUSEM padał deszcz). Podczas niepogody zalegaliśmy w śpiworach i konsumowaliśmy miejscowe przysmaki i trunki. Próbowaliśmy też przejść w stylu na żywca i na wędkę pionowe i przewieszone seraki na lodowcu MIŻYRGI, oraz pionowe granitowe ścianki ostróg PIKu BRNO. Na miejscu spotkaliśmy dwie polskie grupy; z Warszawy i Katowic. Prowadziły one jednak tylko działalność trekkingową.
Cele wyprawy zrealizowaliśmy z trzy-dniowym wyprzedzeniem i w obliczu szybkiego odpływu środków finansowych i braku prowiantu, podjęliśmy próbę wcześniejszego powrotu do Polski. Zamiana biletów kolejowych w Mineralnych Wodach udała się chyba tylko dlatego, że bileterka miała straszną ochotę na trzy ostatnie tabliczki czekolady. Przejazd do domu spod ELBRUSA zajął nam 50 godzin. Wyjazd kosztował każdego uczestnika ok. 250 USD. Jeżeli na wschodzie nie zajdą drastyczne zmiany, w przyszłym roku też pewnie się tam wybierzemy, tym razem w PAMIR CENTRALNY.
KAUKAZ - DOL. BEZINGI
KAUKAZ - DOL. BAKSAN
Wykaz przejść, sprawozdanie i kalendarium wyprawy
opracował
Jarek Cieślak
Akademicki Klub Górski w Łodzi - Strona Domowa
Uwagi dotyczące Strony AKG Łódź prosimy kierować do:
Tomek Papszun.
Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1997.01.27.