Czy góry zawsze kojarzą się z liczbami? 8848 m w -42 st. Celsjusza na 45-stopniowej tafli lodu, czy 1500 m ściany na Nosie, A5, E2, 5.13c. Albo: "To ile jeszcze musisz zaliczyć do Korony?". Tak czy inaczej zamieniamy świat gór na świat liczb. Imaginację lub wirtualną rzeczywistość daleką od masywów skalnych, lodowców czy zerw. Czy więc rozumiemy góry tylko przez pryzmat liczb. Lionel Terray w niezapomnianych "Niepotrzebnych zwycięstwach" definiował swój świat gór jako ciąg subiektywnych doświadczeń bez których nie byłby tym kim był. Walter Bonatti mówił po prostu "To są moje góry". Liczby, klasyfikacje, konkursy nie miały żadnego znaczenia. Skąd więc teraz taki odbiór. Czy więc postrzegamy góry przez pryzmat "najszybszego", "najcięższej" czy "najbardziej niebezpiecznej". Czy ten relatywizm nie przysłania nam bezwzględnych wartości piękna, surowości czy majestatu. Jeśli liczby są jedynym sposobem rozumienia gór, to obrazy Franza Neubauera przedstawiają rzeczywistość. Popatrzmy na ten problem oczami Reinholda Messnera. Wielki Reinhold ze swobodą wytrawnego erudyty przedstawił ten problem na przykładzie trzech postaci światowego alpinizmu. No, może europejskiego.
Mr Mountain, jak nazywają w Anglii Boningtona, od czterdziestu lat przewodzi w europejskim i światowym alpiniznie. Dokonania Christiana są tak znaczące, że wymienianie ich zajęłoby wszystkie szpalty tej gazety. Jednak przez lata przebywał w cieniu takich sław alpinizmu jak Don Whillans czy Dougal Haston. Od 1970 tj. od historycznej wyprawy na południową ścianę Annapurny jego nazwisko nie schodziło z łamów prasy alpinistycznej na świecie. Bonington stworzył nie tylko trudny do naśladowania model kierownika wypraw ale znalazł nowe drogi finansowania alpinizmu oparte na sensownym wykorzystaniu mediów i elastycznym dopasowaniu się do realiów lat siedemdziesiątych. Ale chyba jego największą zasługą było wtedy to, że skupił wokół siebie wszystkich najlepszych w angielskim współczesnym alpinizmie. A w tym wszystkim nie obijał się po bazie ale wspinał się z ciężkim plecakiem i poręczował tak często jak to było potrzebne. Z najwyższego pułapu nie zszedł od trzydziestu lat wspinając się po wszystkich kontynentach z Antarktydą włącznie. Słowem prawdziwy Alpinista. Mr Mountain, jak go nazywają przyjaciele w życiu codziennym, prezentuje to, co na wyprawach zjednało mu wielu przyjaciół, tj. życzliwość, skromność, obiektywizm i autentyzm. Nigdy nie gonił za rekordami. Jego aktywność była zawsze stymulowana tylko przez entuzjazm i inwentykę. W publikacjach pisanych jego ręką nie znajdzie się taniej sensacji, nie zweryfikowanych osądów i relacji z drugiej ręki. Bonington jak nie wie, to nie pisze, a jak pisze, to wie co pisze. Innym "tfurcom" polecam tę maksymę.
"Złoty chłopak" z niewielkiej alpejskiej wioski zawsze chciał być "naj, naj, naj". Pierwszy w klasie, pierwszy we wspinaniu. Do sukcesu popychała go nie ciekawość świata lecz duma. Jego credo było proste: "Jeśli mogę naśladować geniusza, to pewnie nim jestem". To co cechowało "pieszczocha Alp", to brak umiaru. "Najszybszy solista na północnej półkuli" zagłębiający się do "najdzikszych dolin Alp" bądź wspinający się pod "najwyższym niebem Dolomitów". Ponoć nazwał siebie "Airtonem Senną solowego wspinania". Niezłe, co? W międzyczasie przygotowywał swoje błyskotliwe wielkościanowe przejścia linami poręczowymi i składami sprzętu. Na wyprawach nagminnie korzystał z tzw. substancji mieszkaniowej innych wypraw. Na usprawiedliwienie Thomasa należy dodać, że nie jest on mistyfikatorem, tj. rzeczywiście przeszedł to co powiedział, że przeszedł. A że styl był daleki od tego, który deklarował w publikacjach, to już zupełnie inna historia (jak mawiał Kipling). Na dodatek wiedza Thomasa Bubendorfera o historii Alp, geologii i geografii jest znikoma. Lista jego publikacyjnych przeinaczeń jest imponująca. Jedno warto przypomnieć, bo to pyszna anegdota. Otóż doniósł Thomas, że francuski geolog nazwiskiem Dolomieu odkrył Dolomity. Chwytliwa teza biorąc pod uwagę zbieżność nazwy i nazwiska. Niestety nieprawdziwa. Rzeczywiście geolog Dolomieu w 1788 roku przysłał do swojego kolegi de Saussure próbki skał... ale z górnych partii doliny Eisack. Gdzie Rzym, gdzie Krym. Ego-mania w najlepszym wydaniu. Prawdziwy Alpinista czerpie swoją wiedzę o górach z wielu źródeł i przyswaja ją zanim weźmie się do pisania książek. Sens alpinizmu bierze się z zamysłów, dokonań i przeżyć, a nie z kombinacji butów wspinaczkowych i dopasowanej kurtki.
W 1965 roku po zimowym, solowym przejściu nowej drogi na północnej ścianie Matterhornu Walter Bonatti odszedł w chwale z wyczynowego alpinizmu. W tym czasie był bez przesady określany mianem najlepszego alpinisty na świecie. Przez 15 lat "król Zachodnich Alp" szlifował swój styl wspinania oparty na klasycznym pojmowaniu tego sportu, tj. konfrontacji człowieka ze skalną przyrodą. Bonatti wyrósł i wychował się na przedmieściach Mediolanu. Z zawodu księgowy, szybko stał się profesjonalnym alpinistą i przewodnikiem. Po zakończeniu kariery przeistoczył się w mentora, ideologa i etycznego arbitra. Trudno jednak zgodzić się ze wszystkim co Bonatti głosił. "Alpinizm musi być czysty i surowy w formie", "Naprawdę wartościowe przejścia są nie zauważane przez media", "Pieniądze psują cały smak alpinizmu". Kto się z tym nie zgodzi? Każdy, choć poczynania Waltera nieco przeczą tym ideom. Jego wartościowe przejścia były jak nigdy w świecie mediów nagłośnione, a sumy jakie pochłonęła narodowa wyprawa na K2 wystarczyłyby na około 70 wypraw w każdy kąt kuli ziemskiej wliczając bieguny. Szkoda, że w polemicznym moralizatorsko- etycznym zacięciu Bonatti popada w tak oczywiste przeciwności. Czy to oznacza, że najlepszy alpinista ery powojennej dostrzega tylko realia swoich czasów. Czy brak dostatecznej wiedzy o współczesnym alpinizmie jest najlepszą legitymacją do postawienia się w roli głównego arbitra postaw. Przydałoby się aby Mistrz zachował trochę postawy asertywnej, jeśli nie chce by go dalej postrzegano jako człowieka który nie może się pogodzić z tym, że jego świat alpinizmu minął i już nie wróci. Góry słów nie zastąpią gór. Ani nie przysłonią.
Cóż, z wielkim Reinholdem jest jak w tej anegdocie o tym kto wynalazł promienie Roentgena. Otóż nie sam Wilhelm Roentgen ale znany rosyjski uczony Iwan Iwanowicz Iwanow, który już na sto lat przed Roentgenem pisał do swojej żony: "Przejrzałem cię na wylot, ty ........". Krótko mówiąc, przejechał się po swoich pobratymcach jak po łysej szkapie. Oszczędził tylko Boningtona, chyba nie bez kozery. Niemniej trzeba docenić odwagę Reinholda, bo wszyscy bohaterowie tego opowiadania jeszcze żyją i mogą przypieprzyć. Z drugiej strony, to ciekawa lektura, bo tak jasno i zwięźle ujętych opinii nie czytałem od dawna. Zgodnie ze starą maksymą: "Jeśli możesz coś powiedzieć, to mów jasno, a jeśli nie chcesz powiedzieć to lepiej nic nie mów".
Na podstawie Climbing Magazine
Piotr Pustelnik
Akademicki Klub Górski w Łodzi - Strona Domowa
Uwagi dotyczące Strony AKG Łódź prosimy kierować do:
Tomek Papszun.
Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1998.04.15.