Telekomunikacja Polska S.A. Lodz

Akademicki Klub Gorski w Lodzi

Piotr Pustelnik

"Syndrom ludzi gor"

dawny wywiad Wioletty Gnacikowskiej (sprzed wyprawy na Dhaulagiri w 1994 r.)


Na scianach zdjecia najwyzszych gor swiata. Na jednym z nich napis: "Kto nie dazy do rzeczy niemozliwych, nigdy ich nie osiagnie". Po mieszkaniu chodzi przepiekna, czarna kocica perska Liza. Wlasciciel mieszkania w lodzkiej kamienicy przygotowuje kawe w porcelanowych filizankach i albumy ze zdjeciami z wypraw w Himalaje.

Syndrom ludzi gor
Ludzie gor, jesli nie maja w planie nastepnej wyprawy, robia sie bardzo nerwowi. Piotr tez.
Wrocil z wyprawy na Shisha Pangme i Cho Oyu. Krecil sie po domu niespokojnie. Syndrom ludzi gor. Ktoregos dnia zadzwonil Marco Bianchi, wloski himalaista i zapytal, czy nie wybralby sie z nimi na Dhaulagiri. Piotr zgodzil sie. - Zona i synowie od razu zauwazyli, ze sie zmienilem - smieje sie alpinista.

Rozpoczely sie treningi. Od kilku miesiecy codziennie przebiega okolo 15 kilometrow. Wieczorem na ul. Kopcinskiego mozna spotkac alpiniste z walkmanem na uszach. Zaglusza w ten sposob odglosy ulicy i nudny rytm krokow.

Pracuje w Politechnice Lodzkiej, na uczelnie dojezdza rowerem. Nie pali. Nie pije. Cale lato spedza w skalkach. Wspinal sie w Tatrach, Alpach, Pamirze, gorach Kaszmiru, Dolomitach.

- Bylem obciazony bariera psychiczna. Kiedys w mlodosci powaznie chorowalem na serce. Nawet wyladowalem w szpitalu, potem w sanatorium. Chuchano i dmuchano na mnie. Chorobe przeszedlem w okresie, kiedy organizm sie rozwijal. Dzis nie ma juz sladu, wowczas jednak to hamowalo wszystkie plany. A po drugie: pracowalem naukowo na Wydziale Inzynierii Procesowej i Ochrony Srodowiska. Praca badawcza zawsze mnie pasjonowala. Potem zalozylem rodzine.

- To byla wyprawa w rejon dwoch gor, ktore sa kolo siebie - okolo 50 km. Tym sie charakteryzuje chinski Tybet. Daje to szanse szybkiego dzialania. Od jednej do drugiej gory jest latwy dojazd. Krotkie podejscie do bazy, aklimatyzacja, potem wejscie albo nie, bo to jest zawsze loteria. Nastepnie przejazd samochodem do drugiej bazy. Wejscie albo nie. My osiagnelismy dobry czas, bo w zasadzie zmiescilismy sie w granicach miesiaca od zalozenia pierwszej bazy do skasowania drugiej. Przyszlismy, weszlismy, zeszlismy. Ekipa byla mieszana - czterech Polakow, jeden Wloch i Portugalczyk. Teraz razem jedziemy na Dhaulagiri.

- Powiedzial tak, a myslal: jak nas zabraknie... Sadze, ze jakby mnie zabraklo, to by sie nic nie stalo, ale jak jego zabraknie - to sie stanie. Jest u nas pokolenie 40-latkow, ktorzy wspinaja sie w gorach wysokich. Mamy wprawdzie co roku na kursach 40-50 osob. Jak na to srodowisko, to duzo. Zostaje 30 procent, ktorzy i tak koncza edukacje na zdobyciu podstawowych umiejetnosci. Dalsza kariera zalezy od nich samych. Ja nie widze teraz trzydziestolatkow, ktorzy by mieli odpowiednie doswiadczenie i mogliby za piec lat startowac na najwyzszych gorach.
Przyznam sie, ze troche sie boje, bo ile jeszcze pociagnie Krzysztof Wielicki, ja, Krzysiek Pankiewicz, Rysiek Pawlowski, Ewa Pankiewicz. Ile jeszcze mozemy? Piec lat i koniec. Przyjdzie czas przestac sie wyglupiac, bo to sie moze zle skonczyc. Fizjologia ma swoje prawa. Tylko co do diabla broni sie wspinac w gorach wysokich mlodym ludziom, jesli tego chca?

- Trendy w tym sporcie sa zastanawiajace. Kiedys jezdzilo sie w skalki, zeby trenowac, a potem wspinalo w gorach od Tatr wzwyz. Marzeniem kazdego taternika byl Everest. Bylo dazenie do wspinania sie coraz wyzej i coraz trudniej. To bylo naturalne, ze sie przechodzilo przez skalki, Tatry, Alpy, Pamir, Himalaje i dopiero na tym konczyla sie edukacja. Teraz ludzie zamykaja sie we wspinaczce skalnej, sportowej i te skalki, czy sztuczna sciana, sa dla wiekszosci poczatkiem drogi i koncem. I tu sie robi szczelina. Czesc ludzi zatrzymuja skalki i dalej nie puszczaja. Tym, ktorzy chca sie wspinac dalej, w innych gorach, brakuje partnerow. Kiedys zreszta bylo szesc, siedem wypraw w sezonie na rozne gory - siedmio-, osmiotysieczniki, a teraz jedna albo wcale. Po smierci Wandy zabraklo tej lokomotywy, tak jak po smierci Kukuczki zabraklo lokomotywy w meskim himalaizmie. Warszawa przestala jezdzic, Mrowka nie zyje, Halinka Kruger nie zyje. Himalaizm kobiecy ma pewna luke pokoleniowa. Meski zreszta tez.

- Kiedys tez bylo ciezko. Teraz nie jest trudno zarobic na wyprawe, tylko w ogole przezyc. Priorytety u ludzi, ktorzy sie kiedys wspinali, przeszly na strone spraw bytowych. Oni musza sie utrzymac na powierzchni. Musza rezygnowac z wypraw, mimo ze sa przywiazani do gor. Zatrzymuje ich ekonomia zycia, a nie ekonomia wypraw. A biznes wciaga, to jest ich nastepny Everest, tylko szukaja go gdzies indziej. Troche w ciemnych barwach widze perspektywe tego sportu. Daje mu jeszcze moze piec lat. O ile nic sie nie stanie (odpukuje).

- Ja jestem z tego pokolenia, ktore marzylo, zeby byc na najwyzszej gorze. Jestem zdecydowany. Zawsze chcialem tam pojechac. To byloby podsumowanie mojej drogi w strone gor, podsumowaniem filozofii uprawiania alpinizmu.

- Ludzie w roznym czasie osiagaja ten najwyzszy cel i jesli w dalszym ciagu maja motywacje, to nie moga sobie zamykac drogi kategorycznym stwierdzeniem, ze jak stane na Everescie to juz koniec. Nie postawilem sobie czasowej bariery, tak jak ustawa emerytalna. Slucham organizmu. Kiedy bede sie zle czul, bedzie to znak, ze trzeba postawic sobie inne cele. Nigdy nie zmienie zainteresowan, tylko arene, na ktorej bede sie realizowal. Na pewno nie bede gral w szachy, brydza, nie usiade przy piwie. Everest, aczkolwiek bedzie podsumowaniem, nie bedzie koncem.

- Z tymi samymi Wlochami. Chcemy zdobyc szczyt polnocna sciana. Zaproponowalem wyjazd Jozkowi Gozdzikowi i Ewie Pankiewicz. Ewe bardzo cenie jako partnera gorskiego. Ochote wyrazili Krzysztof Pankiewicz i Marek Grochowski. Zbierzemy duza grupe ludzi. Nie lubie duzych wypraw, ale taka jest potrzeba finansowa. Im wiecej ludzi, tym taniej.

- Okolo 9 tys. dolarow od osoby. Sa to koszty od Kathmandu do bazy, plus pobyt w bazie i z powrotem. To wszystko, co sie dzieje powyzej bazy, nie obchodzi organizatorow. Rowniez to, jak uczestnicy dostana sie do Kathmandu.

- Przeciez na wyprawy nie jezdzilem za pensje asystencka. Ze sponsorami jest trudno. Okolo 10 tys. dolarow rocznie na jakies fanaberie dla czlowieka, ktory nie jest pilkarzem z pierwszych stron gazet, to duzo. O nas sie pisze na pierwszych stronach gazet, kiedy zginiemy. Sponsor alpinistow, to czlowiek bardziej bezinteresowny niz sponsor druzyny pilkarskiej. Nie robi tego z checi zysku. Mam zaprzyjaznione dwie firmy farmaceutyczne i komputerowa. Trudno mi bylo znalezc tych ludzi i wiem, ze nie moge ich za bardzo eksploatowac. Sa mi bardzo zyczliwi i naprawde kochaja gory.

- Boje sie tej gory. Nie wiem, czy w ogole ja zdobedziemy. Sa tam bardzo trudne warunki. Wieje silny wiatr z polnocy. Bedziemy wchodzic grania polnocno-zachodnia, pod wiatr. Sama droga nie jest taka ciezka. Poza tym w gorach liczy sie bezwzgledna wysokosc od bazy do szczytu. Nanga Parbat byla trudna, bo baza byla nisko, okolo 4 km do wierzcholka. Na Dhaulagiri ta wysokosc wynosi 4,7 km, a na przyklad na Everescie tylko 2 km. Wyruszam z ta sama miedzynarodowa ekipa co poprzednio: Marco Berti - kierownik wyprawy, Marco Bianchi, Christian Kuntner, Joao Gracia, Mariusz Sprutta i ja. Do Nepalu lecimy 26 sierpnia, zaatakujemy gore w koncowce wrzesnia.

- Jakby zjawila sie czarodziejka i powiedziala: "Kochany, masz 14 gor, wybierz sobie trzy" - wybralbym Makalu, potem Everest i K2, ktorej sie boje. Teraz pojawila sie propozycja Dhaulagiri. Na nia tez trzeba wejsc. Z przyjaciolmi z Wloch postanowilismy zdobyc "tryptyk himalajski": Dhaulagiri, Mount Everest, Kanczendzonge. Ta ostatnia pochlania wielu ludzi - takze Wande Rutkiewicz.

- Wspinam sie niezbyt szybko, ale caly czas. Nie lubie robic przerw podczas podchodzenia. Spie normalnie we wszystkich obozach. Mam taka wade, ze lubie sobie przed atakiem na szczyt troche odpoczac, co nie zawsze jest fizjologicznie bezpieczne. Przewaznie jest tak, ze podchodzi sie wieczorem jednego dnia, potem w nocy trzeba wejsc na wierzcholek. Mamy tam pare godzin czasu i trzeba wracac. Ja wole odpoczac, polezec sobie jednego dnia, nastepnego wejsc, co nie wychodzi wszystkim na zdrowie. Wspinam sie bez butli z tlenem. Mialem kiedys na twarzy maske. Odkrecilem tlen, pomyslalem: ale bedzie frajda. I sie bardzo rozczarowalem: slodkawy, obrzydliwy zapach, duszace uczucie maski. Na razie nic mnie nie zmuszalo do uzycia tlenu.

- E tam. Nie ma Yeti. To jest takie marzenie ludzi. Jurek Kukuczka powiedzial, ze te wyprawy, ktore nie wchodza na wierzcholek, widza slady Yeti, a te ktore wchodza - nie maja czasu sie rozgladac. Jest tyle roznych pieknych i prawdziwych zwierzat, np. jaki. Spolegliwe zwierzeta. Po co sie rozgladac za jakims malpoludem, tworem wyobrazni? W Kaszmirze spotkalismy sie z niedzwiedziami. Maly niedzwiadek staral sie nas podejrzec, poslizgnal sie na morenie i sturlal nam prawie do stop. Zachowalismy sie wtedy jak dzieci, ucieklismy od tego malego niedzwiadka. To byl zabawny widok, jak dziesieciu doroslych mezczyzn ucieka przed takim malym misiem. Taki odruch. Ale potem przyszedl tatus tego misia...
Wszedzie sa ptaki, w kazdych gorach spotyka sie je do 7 tys. metrow. W bazie pod Cho Oyu mielismy psa rasy wieloowocowej. Podchodzila z nami do obozu pierwszego na 6300 m. Mieszkala w bazie. Zwierzeta towarzysza nam na szczescie.

- Wyprawy sa dla mnie tez sposobem spedzania czasu - poznawanie roznych krajow, kultur. Zanim sie dotrze do gory, to jest zwyczajna turystyka. Niektorzy koledzy sie odzegnuja od tego. Pozuja na twardych facetow, dla ktorych jest tylko gora i nic wiecej, a jak sie potem patrzy na zdjecia to 90 procent zdjec z wypraw to scenki rodzajowe, dzieci nepalskie, krowy, pejzaze. To mnie bardzo interesuje.

- Dostalem od dzieci cztery plastikowe slonie. Plastikowe, bo lekkie, cztery, bo tyle zdobylem osmiotysiecznikow. To sa slonie wysokosciowe. Kiedys zostawilem jeden zestaw maskotek na Gasherbrumie i tego mi dzieci nie mogly wybaczyc. Pamietam jak jeden z czlonkow wyprawy wniosl na gore wielkiego misia. Inny pluszowa malpe.

- W naszym domu mowi sie czesto o gorach, sniegu, spaniu w namiocie. Zona wspina sie w skalkach i Tatrach. Starszy syn (17 lat) wspina sie w skalkach lepiej ode mnie. Odnosi sukcesy. Bardzo sie z nich ciesze. Mlodszy za rok bedzie mial 14 lat i wtedy tez bedzie sie wspinal lepiej ode mnie. Pozostala rodzina uwaza, ze wpajam dzieciom jad alpinizmu. Nie ma w tym szpanowania, ze jak ja to moje dzieci tez. To wyplynelo od nich. Dzieci maja silne charaktery i robia to z przyjemnoscia.

- Owszem, ale gdybym powiedzial, ze nie chce, zeby sie wspinali, to bym sklamal. Chce, zeby to robili i jednoczesnie bardzo sie boje. Jestem jedynie przeciwny wspinaniu sie wspolnie z zona. To jest szkodliwe spolecznie. Jak wspinamy sie osobno, to przynajmniej wiem, ze jak ja zgine, to Anka zostanie, rodzina przetrwa. Trzeba na to patrzec egoistycznie. A ze strachem trzeba zyc. Boje sie, ale ten strach jest pod kontrola. Zawsze mowie: to mnie nie dotyczy, to sie nie moze stac. Wmawiam to w siebie i to mi troche pomaga.

Rozmawiala:
Wioletta GNACIKOWSKA

Niniejszy wywiad (ukazal sie w "Gazecie Lodzkiej" latem 1994) powstal przed wyprawa na Dhaulagiri w 1994 r.


Inne artykuly i wywiady Wioletty Gnacikowskiej
Akademicki Klub Gorski w Lodzi - Strona Domowa

Do strony glownej (Main page)


Uwagi dotyczace Strony AKG Lodz prosimy kierowac do:
Tomek Papszun.

Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1997.02.12.