Telekomunikacja Polska S.A. Lodz

Akademicki Klub Gorski w Lodzi

Wioletta Gnacikowska

"Show must go on"

relacja ze spotkania ze zdobywcami K2 13.09.1996


W piatek 13 IX wieczorem odbylo sie pierwsze spotkanie zdobywcow K2 Ryszarda Pawlowskiego i Piotra Pustelnika z lodzianami. Opowiesci z zakonczonej wlasnie wyprawy wysluchalo okolo 200 osob. Jako pierwsi mogli ogladac slajdy z zakonczonej przed tygodniem wyprawy.

Wyprawa rozpoczela sie na poczatku czerwca. Zeby sie dostac pod K2 lecieli najpierw samolotem, potem jechali pakistanskim autobusem, potem japonskimi samochodami terenowymi, az wreszcie pieszo przechodzac przez coraz to glebsze rzeki. Bagaze jechaly na 43 wielbladach i duza czesc wspomnien dotyczy tych wlasnie zwierzat. Piotra Pustelnika zaskoczylo, ze potrafia plywac i galopowac. - Sa zlosliwe; kiedy zapakowano na nie bagaze, potrafily podskakujac stracic wszystko z grzbietu. A w bagazach byly nasze kamery wideo. To wspaniale zwierzeta. Potrafia ugryzc, kopnac, uderzyc i opluc - wspomina Piotr.

Przekroczyli granice pakistansko-chinska. - Nasz los sie zmienil zasadniczo. Z ruchu lewostronnego w Pakistanie oraz uzywania noza i widelca, przeszlismy na ruch prawostronny i uzywanie paleczek - opowiadaja. Po dwoch tygodniach doszli do Karakorum. - To krajobraz bez wody, nagie gory, brak roslinnosci, ponury widok. Ludnosc zamieszkuje na tych wysokosciach tylko sezonowo - opowiadali zdobywcy.

Na wielu slajdach mozna ogladac Chinczykow, buzie dzieci, wielblady, humorystyczne portrety uczestnikow przymierzajacych sie do ogromnych rogow bawolu. Szli, szli, szli, az wreszcie... - Pewnego dnia wstal swit i zobaczylismy w blasku slonca po raz pierwszy te gore - mowi Piotr. - Trzeba przyznac, ze zrobila imponujace wrazenie - dodaje Ryszard.

Do bazy dochodzili szeroka ulica, ktora lodzianie nazwali Piotrkowska. Miala kilka kilometrow, szerokosc 100 metrow, po obu stronach staly wielkie seraki.

- Nasze zycie na wyprawie bylo bardzo proste: jak siedzielismy w bazie, jedlismy trzy posilki dziennie. Jak wychodzilismy w gore zakladac liny poreczowe, nie jedlismy wcale - zartuje Pustelnik.

Zaskoczylo ich, ze pod K2 bylo cieplo. - Wzialem duzo puchowych ubran, ale specjalnie nie byly potrzebne. Tylko na samej gorze jest zimno i wietrznie. Szczegolnie niebezpiecznie bylo w scianie, bo urywajace sie seraki powodowaly sniezne lawiny.

Pogoda byla fatalna. Bardzo wiele wyjsc w gore konczylo sie niczym. Dwa miesiace spedzili w sniegu i kamieniach. Rano namioty byly zasypane sniegiem. - Sypalo, sypalo, sypalo i nie bylo nadziei, ze pogoda sie poprawi. A my bylismy coraz bardziej zdenerwowani - mowi Ryszard.

Obok bazy polskiej rozbila sie wyprawa Rosjan, ktorej czlonkowie drazyli sobie sniezne jamy i w nich mieszkali. - Jak pojawili sie Rosjanie, zrobilo sie nam troche razniej. To byli dobrzy alpinisci. Czterech z nich bylo na Everescie. Bylo do kogo gebe otworzyc - wspominaja.

Przybyli na spotkanie ogladali zdjecia K2 w sloncu, w nocy z ksiezycem, z pioropuszem sniegu i wreszcie sam szczyt (zdjecie Piotra i Ryszarda na wierzcholku przywitano spontanicznymi oklaskami). Szczyt to plaskie pole wielkosci boiska do koszykowki. Na zdjeciu widac, ze jest dokladnie zadeptany, jakby przed chwila zakonczyl sie mecz. - Dzien przed nami byla tu 12-osobowa wyprawa Japonczykow, ktora zdobyla szczyt z drugiej strony - tlumaczy Piotr.

Wielicki zdobyl szczyt cztery dni wczesniej. - Byl zdesperowany. Nie chcial juz piaty raz wracac na te gore. Wielicki szedl z dwoma Wlochami. - Wlosi zachowali sie jak gentlemani - mowi Piotr. - Puscili Krzysztofa przodem. On torowal im droge w glebokim sniegu.

W zejsciu jeden z Wlochow Marco Bianchi dostal choroby wysokosciowej. - Czolgal sie i prosil o tlen, ktorego nie mielismy. Lekarz wyprawy Marek Rozniecki po konsultacji z lekarka rosyjska, specjalistka medycyny wysokosciowej, zalecili podanie mu serii zastrzykow. Podal je Pustelnik. W czasie iniekcji dozylnej obaj wisieli na linach poreczowych pod spadajacymi lawinami. Ryszard oslanial reke Wlocha, zeby snieg nie zasypal igly wbitej w reke. W bazie zajal sie nim dr Rozniecki. Wloch szybko wrocil do formy.

Do konca wyprawy zostaly cztery dni. Piotr i Ryszard rozpoczeli atak. Mieli piekna pogode, rezerwe czasu. Przed szczytem, na 8,5 tys. m usiedli, zagotowali herbate. Na szczyt wzieli ze soba tylko maskotki i sprzet fotograficzny. "Jestesmy na gorze!!!!" - Ryszard i Piotr krzyczeli razem do krotkofalowki. "Wszystko widac, przepieknie, wspaniale! Przed nami morze gor! Cudownie!" - upajali sie widokiem, ktory ogladalo wczesniej okolo 150 ludzi na swiecie.

- Co dalej? Jak powiedzial Freddie Mercury, "Show must go on". W przyszlym roku jedziemy na piaty szczyt swiata Makalu - zakonczyl spotkanie Piotr Pustelnik.

Wysluchala:
Wioletta Gnacikowska
15.09.1996


Inne artykuly i wywiady Wioletty Gnacikowskiej
Akademicki Klub Gorski w Lodzi - Strona Domowa

Do strony glownej (Main page)


Uwagi dotyczace Strony AKG Lodz prosimy kierowac do:
Tomek Papszun.

Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1997.02.14.