Rozmowa odbyla sie po powrocie wyprawy na Mt. Everest wiosna 1995 r.
Piotr Pustelnik. 1. lodzianin, 10. Polak, 615. czlowiek na Everescie.
- Jestem bardzo szczesliwy. Mozesz sobie wyobrazic kogos bardziej szczesliwego? Osiagnalem cos najcenniejszego. Everest to Everest, nie ma drugiej takiej gory - wyznaje Piotr Pustelnik, ktory dwa tygodnie temu stal na najwyzszej gorze swiata.
Redakcje "Gazety" odwiedzili trzej himalaisci: Piotr Pustelnik, Jozef Gozdzik i Marek Rozniecki, ktorzy wlasnie wrocili z everestowskiej wyprawy. Jak juz pisalismy, Piotr Pustelnik jako pierwszy lodzianin stanal na Everescie. Wszedl grania polnocno-wschodnia wraz z himalaista z Katowic Ryszardem Pawlowskim. Jozef Gozdzik nabawil sie zapalenia gardla i musial zrezygnowac z ataku szczytowego.
- Pod koniec kwietnia bylismy wyniszczeni psychicznie. Piec tygodni czekalismy na pogode. Non stop wial wiatr, skradziono nam wyposazenie obozu II. To bylo dewastujace psychicznie, kazde nasze wyjscie konczylo sie czyms niedobrym. Dochodzilismy do wysokosci 7500 m n.p.m. i wiatr nas zmiatal, na 7800 m n.p.m. poczulismy, ze tam wiatr jest jakby mniejszy - opowiadaja.
11 maja zrobila sie pogoda. W nocy wiatr sie uspokoil. 12 maja Pustelnik i Pawlowski obudzili sie o godz. 2 w nocy. W namiocie wszystko bylo oblodzone. Zaczeli rozgrzewac nad palnikiem buty i lapawice. O godz. 7 rozpoczeli atak. - Poszlismy za sladami zespolu tajwansko-szerpanskiego, ktory szedl 2 godziny wczesniej - opowiada Piotr Pustelnik. - Doszlismy do starych jak swiat poreczowek. Dlugim trawersem wyszlismy na gran. Trawers byl oblozony czesciowo linami, a czesciowo nie, trzeba bylo czasem przejsc na wariata bez liny.
O 11:30 na Everescie (po raz drugi w ciagu roku) stanal Pawlowski, a godzine po nim Pustelnik. Piotr spedzil na wierzcholku 15 minut. - Mialem swiadomosc, ze musze jeszcze zejsc - wspomina ten kwadrans Piotr. - Wylalem wode z maski, schowalem ja, zeby nie zamarzla, oczyscilem gogle, zrobilem mnostwo zdjec. Myslalem: mam 15 minut czasu i juz nigdy tu w zyciu nie bede. W takich chwilach czlowiek nie ma swiatoburczych mysli. Jest zmeczenie, uczucie ulgi, ze sie wreszcie skonczylo. Potem zrobilem cos, co sie jeszcze nikomu nie udalo: zszedlem samotnie w jeden dzien ze szczytu do bazy. Bylo pieknie: pelnia, swiecil ksiezyc, widno jak w dzien. Nogi mnie niosly. Bylem szczesliwy. Im bylem nizej, tym wzbierala we mnie wieksza radosc.
Po Piotra wyszli Jozek z Szerpa. Wzieli jego plecak, napoili. - Marek Rozniecki wyszedl z namiotu i malo mnie nie udusil z radosci, nawet nie pamietam co mowil - wspomina Piotr. - Ze zrobiles mi prezent urodzinowy - przypomina Marek Rozniecki, ktory wlasnie obchodzil urodziny.
- Na szczycie nie ma jakiejs euforii. Pojawia sie dopiero w bazie - mowi Pustelnik. - Mozna ryczec ze szczescia. Wylem w namiocie i kopalem w sciany. Mowilem: "Kurcze, udalo sie"!
Wysluchala:
Wioletta Gnacikowska
26 maja 1995
Inne artykuly i wywiady Wioletty
Gnacikowskiej
Akademicki Klub Gorski w Lodzi - Strona
Domowa
Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1997.03.06.