Telekomunikacja Polska S.A. Lodz

Akademicki Klub Gorski w Lodzi


Piotr Pustelnik

W poszukiwaniu Swietego Graala Gor

czyli o matematyce, etyce i rekordach


Wstep

Czy gory zawsze kojarza sie z liczbami? 8848 m w -42 st. Celsjusza na 45-stopniowej tafli lodu, czy 1500 m sciany na Nosie, A5, E2, 5.13c. Albo: "To ile jeszcze musisz zaliczyc do Korony?". Tak czy inaczej zamieniamy swiat gor na swiat liczb. Imaginacje lub wirtualna rzeczywistosc daleka od masywow skalnych, lodowcow czy zerw. Czy wiec rozumiemy gory tylko przez pryzmat liczb. Lionel Terray w niezapomnianych "Niepotrzebnych zwyciestwach" definiowal swoj swiat gor jako ciag subiektywnych doswiadczen bez ktorych nie bylby tym kim byl. Walter Bonatti mowil po prostu "To sa moje gory". Liczby, klasyfikacje, konkursy nie mialy zadnego znaczenia. Skad wiec teraz taki odbior. Czy wiec postrzegamy gory przez pryzmat "najszybszego", "najciezszej" czy "najbardziej niebezpiecznej". Czy ten relatywizm nie przyslania nam bezwzglednych wartosci piekna, surowosci czy majestatu. Jesli liczby sa jedynym sposobem rozumienia gor, to obrazy Franza Neubauera przedstawiaja rzeczywistosc. Popatrzmy na ten problem oczami Reinholda Messnera. Wielki Reinhold ze swoboda wytrawnego erudyty przedstawil ten problem na przykladzie trzech postaci swiatowego alpinizmu. No, moze europejskiego.

O Boningtonie

Mr Mountain, jak nazywaja w Anglii Boningtona, od czterdziestu lat przewodzi w europejskim i swiatowym alpiniznie. Dokonania Christiana sa tak znaczace, ze wymienianie ich zajeloby wszystkie szpalty tej gazety. Jednak przez lata przebywal w cieniu takich slaw alpinizmu jak Don Whillans czy Dougal Haston. Od 1970 tj. od historycznej wyprawy na poludniowa sciane Annapurny jego nazwisko nie schodzilo z lamow prasy alpinistycznej na swiecie. Bonington stworzyl nie tylko trudny do nasladowania model kierownika wypraw ale znalazl nowe drogi finansowania alpinizmu oparte na sensownym wykorzystaniu mediow i elastycznym dopasowaniu sie do realiow lat siedemdziesiatych. Ale chyba jego najwieksza zasluga bylo wtedy to, ze skupil wokol siebie wszystkich najlepszych w angielskim wspolczesnym alpinizmie. A w tym wszystkim nie obijal sie po bazie ale wspinal sie z ciezkim plecakiem i poreczowal tak czesto jak to bylo potrzebne. Z najwyzszego pulapu nie zszedl od trzydziestu lat wspinajac sie po wszystkich kontynentach z Antarktyda wlacznie. Slowem prawdziwy Alpinista. Mr Mountain, jak go nazywaja przyjaciele w zyciu codziennym, prezentuje to, co na wyprawach zjednalo mu wielu przyjaciol, tj. zyczliwosc, skromnosc, obiektywizm i autentyzm. Nigdy nie gonil za rekordami. Jego aktywnosc byla zawsze stymulowana tylko przez entuzjazm i inwentyke. W publikacjach pisanych jego reka nie znajdzie sie taniej sensacji, nie zweryfikowanych osadow i relacji z drugiej reki. Bonington jak nie wie, to nie pisze, a jak pisze, to wie co pisze. Innym "tfurcom" polecam te maksyme.

O Bubendorferze

"Zloty chlopak" z niewielkiej alpejskiej wioski zawsze chcial byc "naj, naj, naj". Pierwszy w klasie, pierwszy we wspinaniu. Do sukcesu popychala go nie ciekawosc swiata lecz duma. Jego credo bylo proste: "Jesli moge nasladowac geniusza, to pewnie nim jestem". To co cechowalo "pieszczocha Alp", to brak umiaru. "Najszybszy solista na polnocnej polkuli" zaglebiajacy sie do "najdzikszych dolin Alp" badz wspinajacy sie pod "najwyzszym niebem Dolomitow". Ponoc nazwal siebie "Airtonem Senna solowego wspinania". Niezle, co? W miedzyczasie przygotowywal swoje blyskotliwe wielkoscianowe przejscia linami poreczowymi i skladami sprzetu. Na wyprawach nagminnie korzystal z tzw. substancji mieszkaniowej innych wypraw. Na usprawiedliwienie Thomasa nalezy dodac, ze nie jest on mistyfikatorem, tj. rzeczywiscie przeszedl to co powiedzial, ze przeszedl. A ze styl byl daleki od tego, ktory deklarowal w publikacjach, to juz zupelnie inna historia (jak mawial Kipling). Na dodatek wiedza Thomasa Bubendorfera o historii Alp, geologii i geografii jest znikoma. Lista jego publikacyjnych przeinaczen jest imponujaca. Jedno warto przypomniec, bo to pyszna anegdota. Otoz doniosl Thomas, ze francuski geolog nazwiskiem Dolomieu odkryl Dolomity. Chwytliwa teza biorac pod uwage zbieznosc nazwy i nazwiska. Niestety nieprawdziwa. Rzeczywiscie geolog Dolomieu w 1788 roku przyslal do swojego kolegi de Saussure probki skal... ale z gornych partii doliny Eisack. Gdzie Rzym, gdzie Krym. Ego-mania w najlepszym wydaniu. Prawdziwy Alpinista czerpie swoja wiedze o gorach z wielu zrodel i przyswaja ja zanim wezmie sie do pisania ksiazek. Sens alpinizmu bierze sie z zamyslow, dokonan i przezyc, a nie z kombinacji butow wspinaczkowych i dopasowanej kurtki.

O Bonattim

W 1965 roku po zimowym, solowym przejsciu nowej drogi na polnocnej scianie Matterhornu Walter Bonatti odszedl w chwale z wyczynowego alpinizmu. W tym czasie byl bez przesady okreslany mianem najlepszego alpinisty na swiecie. Przez 15 lat "krol Zachodnich Alp" szlifowal swoj styl wspinania oparty na klasycznym pojmowaniu tego sportu, tj. konfrontacji czlowieka ze skalna przyroda. Bonatti wyrosl i wychowal sie na przedmiesciach Mediolanu. Z zawodu ksiegowy, szybko stal sie profesjonalnym alpinista i przewodnikiem. Po zakonczeniu kariery przeistoczyl sie w mentora, ideologa i etycznego arbitra. Trudno jednak zgodzic sie ze wszystkim co Bonatti glosil. "Alpinizm musi byc czysty i surowy w formie", "Naprawde wartosciowe przejscia sa nie zauwazane przez media", "Pieniadze psuja caly smak alpinizmu". Kto sie z tym nie zgodzi? Kazdy, choc poczynania Waltera nieco przecza tym ideom. Jego wartosciowe przejscia byly jak nigdy w swiecie mediow naglosnione, a sumy jakie pochlonela narodowa wyprawa na K2 wystarczylyby na okolo 70 wypraw w kazdy kat kuli ziemskiej wliczajac bieguny. Szkoda, ze w polemicznym moralizatorsko- etycznym zacieciu Bonatti popada w tak oczywiste przeciwnosci. Czy to oznacza, ze najlepszy alpinista ery powojennej dostrzega tylko realia swoich czasow. Czy brak dostatecznej wiedzy o wspolczesnym alpinizmie jest najlepsza legitymacja do postawienia sie w roli glownego arbitra postaw. Przydaloby sie aby Mistrz zachowal troche postawy asertywnej, jesli nie chce by go dalej postrzegano jako czlowieka ktory nie moze sie pogodzic z tym, ze jego swiat alpinizmu minal i juz nie wroci. Gory slow nie zastapia gor. Ani nie przyslonia.

Zakonczenie

Coz, z wielkim Reinholdem jest jak w tej anegdocie o tym kto wynalazl promienie Roentgena. Otoz nie sam Wilhelm Roentgen ale znany rosyjski uczony Iwan Iwanowicz Iwanow, ktory juz na sto lat przed Roentgenem pisal do swojej zony: "Przejrzalem cie na wylot, ty ........". Krotko mowiac, przejechal sie po swoich pobratymcach jak po lysej szkapie. Oszczedzil tylko Boningtona, chyba nie bez kozery. Niemniej trzeba docenic odwage Reinholda, bo wszyscy bohaterowie tego opowiadania jeszcze zyja i moga przypieprzyc. Z drugiej strony, to ciekawa lektura, bo tak jasno i zwiezle ujetych opinii nie czytalem od dawna. Zgodnie ze stara maksyma: "Jesli mozesz cos powiedziec, to mow jasno, a jesli nie chcesz powiedziec to lepiej nic nie mow".

Na podstawie Climbing Magazine
 
Piotr Pustelnik


Akademicki Klub Gorski w Lodzi - Strona Domowa

www.lodz.tpsa.pl


Uwagi dotyczace Strony AKG Lodz prosimy kierowac do:
Tomek Papszun.

Data ostatniej modyfikacji (Last modified): 1998.04.15.